Rutyny, przyzwyczajenia, systemy, rytuały
Z tematem planów jest powiązany inny temat – znacznej powtarzalności w tym co robimy. Mamy taką ogólną “tendencję” do popadania w schematy, do wykonywania różnych czynności zawsze w ten sam sposób. Tak jakby każda czynność była zawsze zaplanowana w dokładnie tak samo. Jakby nie istniały inne sposoby zrobienia czegoś. Lub wręcz jakbyśmy odprawiali jakiś niezmienny “rytuał”, wszystko zawsze tak samo, bez żadnych zmian.
W zasadzie to wszystko są różne nazwy na jedno i to samo zjawisko: staramy się żeby pewne rzeczy były niezmienne. A może nawet nie “staramy się”, bo to nam wychodzi bez wysiłku, bardzo naturalnie.1 A czego mogą dotyczyć takie rutyny? Prawdopodobnie mogą dotyczyć każdej czynności, którą powtarzamy w miarę często.
Chyba najłatwiej będzie pokazać taki “rytuał” poprzez analogię. Bardzo dużo dorosłych osób (także neurotypowych), wykonuje codziennie rano po obudzeniu mniej więcej takie same czynności:
- wstać z łóżka,
- pójść do toalety, załatwić potrzeby,
- umyć się,
- ubrać się,
- pościelić łóżko,
- przygotować i zjeść śniadanie,
- wypić kawę,
- przygotować się i wyjść do pracy.
Zawsze sobie żartowałem, że dopiero moment wypicia kawy to jest moment faktycznego obudzenia się, wcześniej człowiek “działa na autopilocie”. I właśnie o to chodzi. Jeśli weźmiemy jakąś sekwencję dokładnie tych samych czynności, ułożymy je w niezmiennym porządku, i zautomatyzujemy je w stopniu że będziemy mogli je wykonać na wpół śpiąco – to wtedy uzyskujemy rutynowe działanie.
Z rutynami jest podobna sprawa jak z planami. Do pewnego stopnia to jest naturalne zachowanie, właściwe wszystkim ludziom, a tym co odróżnia osoby autystyczne to jest częstość “popadania w rutynę”, oraz zakres rzeczy które zdarza nam się w ten sposób zautomatyzować.
Jakbym miał wymienić listę wszystkich moich rutyn, to byłaby zapewne imponująca długością, ale wymienianie tego wszystkiego byłoby bezcelowe, lepiej podać parę przykładów. Każda z poniższych sytuacji ma swoją własną rutynę, własną niezmienną sekwencję czynności:
- po obudzeniu,
- przed snem,
- przed rozpoczęciem pracy,
- przed opuszczeniem domu,
- gdy szykuję się do pracy w warsztacie,
- gdy kończę pracę w warsztacie,
- gdy szykuję się do pracy w ogrodzie,
- gdy kończę pracę w ogrodzie
- gdy idę karmić kury.
Z kolei w dzieciństwie:
- prawie zawsze ta sama trasa do szkoły (z JEDNĄ zmianą trasy przez całą podstawówkę, o tym zaraz napiszę),
- zawsze jedna z dwóch tras wyprowadzania psa – krótkie wyprowadzenie psa i długi spacer – te trasy zawsze były takie same jeśli to zależało ode mnie.
Gdy te rutyny zostają w jakiś sposób zaburzone, to jest to niekomfortowa dla mnie sytuacja. To jest takie poczucie że coś nie gra, coś jest nie tak jak powinno. Na szczęście nie wpadam w meltdown z tego powodu, ale z tego co czytam nie jest to rzadkie u osób autystycznych, zwłaszcza dzieci, że wpadają w meltdown w momencie zaburzenia rutyny.2
Jednym z dobrych przykładów na wykonywanie jakiejś czynności zawsze tak samo jest to jak składam rano narzutę z łóżka. Aby schować ją do szafki, muszę ją złożyć 3-krotnie wzdłuż i 3-krotnie wszerz. Można to wykonać na wiele różnych sposobów3, ale ja ZAWSZE to robię w jednej i tej samej sekwencji (i zawsze staram się złożyć w miarę równo krawędź do krawędzi).
W teorii powinno być to zupełnie obojętne w jakiej kolejności składam – bo dopóki złożę 3-krotnie wzdłuż i 3-krotnie wszerz to efekt powinien być mniej więcej taki sam. Ale “w tym szaleństwie jest metoda”. Jeśli składam zawsze tak samo, to rozkładam też zawsze jedną niezmienną sekwencją ruchów. W ten sposób jedna rutyna umożliwia drugą i obie mogę wykonać praktycznie na śpiąco, nawet z zamkniętymi oczami.
Powstawanie takiej rutyny wcale nie jest czymś długotrwałym. W przypadku tego składania i rozkładania narzuty trwało to krócej niż dwa tygodnie. Parę pierwszych dni to było składanie byle jak, potem zauważyłem że łatwiej mi się rozkłada jak jest złożone w pewien określony sposób. A po dwóch tygodniach to już było tak automatyczne, że Marta zauważyła to i zażartowała “widzę że Ty już masz na to system”. No tak, już mam.
Kolejnym przykładem, trochę śmiesznym, który pokazuje zarówno sztywne przyzwyczajenia, jak też i sztywne myślenie i szukanie wzorów we wszystkim, jest trasa, którą chodziłem do szkoły podstawowej. Do szkoły mogłem dotrzeć w zasadzie dwoma różnymi drogami o podobnej długości. Tylko że jedna z nich prowadziła po deptaku, z tylko dwoma przejściami przez ulicę na całej trasie, więc była “bezpieczniejsza” dla siedmiolatka. Dlatego na początku szkoły rodzice nauczyli mnie że mam chodzić tamtędy. A ja, widząc w tym sens, grzecznie chodziłem zawsze tą samą trasą.
Na jednym z odcinków tej trasy był chodnik, taki starego typu, z kwadratowymi płytkami chodnikowymi, które były już w dość kiepskim stanie i z roku na rok coraz więcej ich pękało. No i w pewnym momencie (nie pamiętam dokładnie która to była klasa – druga? trzecia?) chodząc codziennie do szkoły po tym chodniku, zauważyłem że gdy zacznę od jednego konkretnego kafelka i będę stawał na płytkach ruchem podobnym do “ruchu konika szachowego” (jeden do przodu i jeden po skosie), to mogę przejść całą długość chodnika (110 m) stając tylko na całych kafelkach bez pęknięć.
No i… dokładnie tak zacząłem chodzić po tym chodniku. Stając zawsze na tym samym pierwszym kafelku, i idąc dokładnie po tych samych kafelkach. Tak, wiem że to jest śmieszne. Ale wtedy mój mózg uznał że tak jest “prawidłowo”. Trwało to może jakiś rok, aż po następnej zimie okazało się że kolejne kafelki popękały i nie da się już iść używając tej samej reguły. No i tu nastąpił najśmieszniejszy moment w tej całej historii, bardzo piękny przykład na sztywne myślenie. Co zrobiłem w takiej sytuacji, kiedy moja rutyna została zaburzona?
Zmieniłem trasę…
Sytuacja w której ta rutyna została zaburzona była dla mnie do tego stopnia “niekomfortowa”, że zamiast zignorować “fanaberię”, i po prostu chodzić dalej tą samą trasą, to zmieniłem trasę. Sztywne myślenie – skoro nie da się iść “prawidłowo” po tamtym chodniku, to nie będę po nim chodził WCALE. Będę chodził zupełnie inną drogą. I tej nowej drogi trzymałem się już do końca podstawówki. 4
Nie powstrzymał mnie też fakt, że dosłownie dwa miesiące po zmianie trasy zostałem potrącony przez motocykl który wyjechał zza zakrętu – na szczęście całkowicie niegroźnie, bo już hamował przed skrzyżowaniem. Pomyślałem tylko “tak, rodzice mieli rację, ta trasa jest groźniejsza, muszę bardziej uważać”. Opcja, że mogę wrócić na starą trasę, nawet jeśli przyszła mi do głowy, to nie została uznana za sensowne rozwiązanie. Ot, znowu sztywne myślenie.
Dzisiaj – z jednej strony sam się śmieję z takich sytuacji z dzieciństwa, bo trochę życie mnie nauczyło większej “elastyczności”, ale z drugiej strony… dalej mi się zdarza, idąc po chodniku, pilnować żeby nie stawać na łączeniu kafelków (o ile kafelki są na tyle duże żeby zmieścić na nich stopę).
No dobra, wystarczy przykładów. Jako pewne podsumowanie tematu mogę tu podać pewną swoją teorię DLACZEGO tak jest, skąd się to wszystko bierze.
Mózg osoby autystycznej jest nieustannie “bombardowany” najprzeróżniejszymi bodźcami. Piszę “bombardowany”, bo często jest zmuszony do przetwarzania znacznie większej ilości bodźców niż mózg osoby neurotypowej. Składają się na to:
- zwiększone obciążenie bodźcami sensorycznymi – bo u osób autystycznych nie działa (albo działa nie do końca poprawnie) system “filtrowania bodźców” przychodzących ze wszystkich zmysłów, przez co dociera ich znacznie więcej i znacznie silniejszych niż u osób neurotypowych,
- zwiększone obciążenie interakcjami społecznymi – bo tak jak pisałem wcześniej, te wszystkie procesy które u osób neurotypowych odbywają się w “obwodzie empatii poznawczej” i dla osób neurotypowych są intuicyjne (często prawie niezauważalne) – u osób autystycznych są przetwarzane w logicznej części umysłu i wymagają znacznie większego wysiłku.
Bombardowany w ten sposób mózg męczy się znacznie szybciej niż u osoby neurotypowej (przebodźcowanie). Dlatego stara się “ułatwić sobie życie” i wyeliminować wszelkie zbędne bodźce, których można uniknąć – na przykład wprowadzając właśnie te wszystkie rutyny i systemy. Dzięki temu:
- osiągamy taki swoisty “błogi spokój powtarzalności”, gdzie nic nas nie zaskakuje i nie obciąża dodatkowo naszego układu nerwowego,
- nie musimy się przejmować jak coś zrobić – bo mamy to przećwiczone do perfekcji,
- nie musimy planować przynajmniej części dnia – bo wykonujemy odpowiednie schematy,
- w razie przebodźcowania potrafimy te czynności wykonać “na autopilocie”, co zdecydowanie ułatwia funkcjonowanie w takich sytuacjach.
Tak więc można potraktować to wszystko jako “charakterystyczną metodę” radzenia sobie z “charakterystycznymi cechami naszych układów nerwowych”.
- A czasami nawet jak zupełnie tego nie chcemy. 😉 ↩︎
- Niestety nie pamiętam jak to było ze mną w tej kwestii w dzieciństwie. ↩︎
- Samo złożenie 3x wzdłuż i 3x wszerz można wykonać na 20 sposobów, ale odróżniając “od lewej do prawej” i “od prawej do lewej”, i analogicznie “od góry do dołu” i “od dołu do góry”, to liczba wszystkich kombinacji rośnie do 1280 (20 * 2^6). Wiem że ta informacja jest nieistotna i niepotrzebna do niczego, ale mój mózg uznał że warto to policzyć – choćby po to żeby wiedzieć o jakim rzędzie wielkości mówimy. Taki mały przykład na ciągłe analizowanie wszystkiego, jakie odbywa się w mojej głowie. ↩︎
- Swoją drogą, kolejny raz dziwnie się czuję, opisując jawnie takie swoje „dziwności”, które starałem się przez całe życie ukrywać. Jak się człowiek maskuje przez całe życie to potem ujawnianie tego jest trochę niekomfortowe. Ale cóż, plan trzeba wykonać – ten plan który zawarty jest w słowach „bez cenzury” z tytułu bloga. 😉 ↩︎