Shutdown

Shutdown to termin który ogólnie oznacza “zatrzymanie procesu”, tymczasowe zaprzestanie działania – czy to maszyny, czy komputera, przejście w stan oczekiwania lub uśpienia. Termin ten został zaadaptowany do określenia bardzo podobnego stanu występującego u osób autystycznych, które z powodu przeciążenia układu nerwowego po prostu “przechodzą na niższy poziom funkcjonowania” aby się zregenerować. Ten stan może wyglądać jak zwykłe zmęczenie, jednak przyczyną jest układ nerwowy, więc i zachowania są zupełnie inne.

Jak próbuję znaleźć analogię “czym jest shutdown” to najbardziej mi pasuje porównanie shutdownu do “procedury ratunkowej” w razie jakiejś katastrofy lub wypadku. Dokładnie tym jest shutdown. Tym co trzeba ratować jest nasz własny układ nerwowy, “awarią” lub “katastrofą” jest jego przeciążenie, a instrukcje są bardzo proste: 

  1. przestań robić to co aktualnie robisz,
  2. odetnij się od tego co cię przebodźcowuje
  3. jeśli to tylko możliwe to rób rzeczy które cię uspokajają (np. stimming, kołysanie się itp.),
  4. wycofaj się w spokojne miejsce, 
  5. spędź w ciszy i spokoju swojego “bezpiecznego miejsca” tyle czasu ile trzeba żeby “dojść do siebie”.

Może to i brzmi trochę jak “oczywista oczywistość”, ale mówimy tu o dość automatycznych reakcjach organizmu. To nie są świadome działania, żeby można było mówić o skomplikowanych instrukcjach. To są działania na poziomie odpowiedzi układu nerwowego. Np. u mnie stimming pojawia się automatycznie (i to przeważnie już na początku, kiedy przebodźcowanie dopiero się zaczyna). Ja czasami nawet nie jestem tego świadomy kiedy zaczynam stimować. Wycofanie się jest też automatyczną reakcją – czasami daje się to powstrzymać, ale zawsze kosztem znacznego wysiłku woli (i dalszego przebodźcowania, co może doprowadzić do meltdownu).

Shutdown jako reakcja na przebodźcowanie (w tym spowodowane interakcjami społecznymi)

Główną i najczęstszą przyczyną shutdownów jest przebodźcowanie sensoryczne, o którym pisałem parę wpisów temu. Gdy układ nerwowy przestaje dawać sobie radę z naporem bodźców i następuje stan przebodźcowania, naturalną reakcją obronną organizmu jest wycofanie się, ucieczka w jakieś spokojne miejsce, pozbawione intensywnych bodźców. Jeśli przebodźcowanie jest lekkie, to czasami wystarczy przejść gdzieś indziej, np. do innego pomieszczenia, lub wyjść na świeże powietrze (np. ze sklepu w którym akurat byliśmy). Często udaje się w ten sposób “odpocząć” i wrócić do czynności które robiliśmy wcześniej. 

Natomiast jeśli przebodźcowanie jest silne to w pewnym momencie następuje “punkt bez powrotu” i zaczyna się shutdown – najpierw odruchowe “wycofanie się” lub “ucieczka” a potem odizolowanie się w bezpiecznym miejscu i powolne regenerowanie. 

Dokładnie ten sam mechanizm działa gdy przeciążenie następuje z powodu interakcji społecznych. Jak interakcje społeczne zaczynają nas powoli przytłaczać, to tak samo jak przy przebodźcowaniu sensorycznym, dopóki problem jest jeszcze relatywnie lekki, to wystarczy na chwilę wyjść do innego pomieszczenia (czasami ta chwila jest dłuższa, skądś się wzięło moje przekonanie że “najlepsza impreza jest w kuchni w małym gronie osób”). A czasami problem się nasila do stopnia kiedy po prostu już nie da rady dalej, albo następuje jakaś interakcja która jest na tyle intensywna i negatywna że przebodźcowuje prawie natychmiast. Wtedy następuje shutdown – czyli znowu – wycofanie się, a potem zaszycie się gdzieś w bezpiecznym miejscu i dochodzenie do siebie.

Z własnego doświadczenia wiem że shutdown po przebodźcowaniu trwa przeważnie parę godzin, w wyjątkowych sytuacjach dłużej, nawet do 2 dni.

Shutdown jako konsekwencja meltdownu

W sytuacjach w których dojdzie do meltdownu, prawie zawsze po zakończeniu meltdownu przechodzi on w shutdown. Nie dość że cała sekwencja zaczyna się od takiego samego przebodźcowania które samo z siebie wymaga regeneracji, to jeszcze same meltdowny są na tyle intensywnymi przeżyciami, że potrafią skrajnie wyczerpać i pozbawić energii do dalszego normalnego funkcjonowania. “Naturalną” konsekwencją tego wyczerpania jest przejście w shutdown – ten sam “tryb ratunkowy” mający na celu dojście do siebie, który występuje  po przeciążeniu układu nerwowego. 

Shutdown po meltdownie bywa znacznie dłuższy niż po przebodźcowaniu – potrafi trwać nawet kilka dni.

Fazy shutdownu

O ile meltdowny są dość nieprzewidywalne, nie dość że u każdego wyglądają inaczej, a nawet u jednej osoby potrafią objawiać się w różne sposoby, o tyle shutdown wydaje się podążać zawsze podobną ścieżką, bardzo podobną u różnych osób. Oczywiście są różnice zarówno w tym jakie bodźce mogą doprowadzać nas do przebodźcowania, oraz jakie czynności pomagają nam uregulować i uspokoić układ nerwowy, ale ogólny schemat jest bardzo podobny. Opiszę to na swoim przykładzie (shutdown wynikający z problemów sensorycznych), ale sądzę że te same fazy będą dotyczyć wszystkich osób autystycznych.

a) przebodźcowanie – jeszcze przed shutdownem

Zanim dojdzie do shutdownu, zawsze najpierw następuje okres narastającego przebodźcowania. Te bodźce to nie musi być wcale coś co łatwo widać lub słychać. Na mnie najbardziej negatywnie działa pobyt w drogerii. Wystarczy mi 5~10 minut w drogerii i już jestem przebodźcowany i “uciekam z niej”. 

Gdy rośnie napór bodźców to zaczynają się pojawiać pierwsze oznaki przebodźcowania (poczucie przytłoczenia, rozkojarzenie, stres, rozdrażnienie). Wtedy układ nerwowy zaczyna podejmować pierwsze próby autoregulacji – zaczynam stimować (zwłaszcza rękami), oraz staram się ograniczyć napór bodźców poprzez zmianę otoczenia albo chwilowe odcięcie się (pod dowolnym pretekstem). Czasami to wystarcza i udaje się uspokoić układ nerwowy, a czasami nie, i przebodźcowanie narasta.

W pewnym momencie przebodźcowanie osiąga moment krytyczny. Układ “filtrujący” bodźce sensoryczne przestaje funkcjonować prawidłowo (zaburzenia filtrowania sensorycznego). Jedne bodźce odbieram tak jakby z oddali, przytłumione, ograniczone, a inne odbieram prawie jakby mnie ktoś obuchem walnął, zwłaszcza gwałtowne dźwięki (nawet nie muszą być głośne, wystarczy że się nagle i niespodziewanie zaczynają – brzęk szkła, szczekanie psa itp.). Poczucie przytłoczenia i frustracja sięgają zenitu. Jeśli ktoś próbuje w tym czasie ze mną rozmawiać, to tylko potęguje to przebodźcowanie. No i w pewnym momencie zaczyna się shutdown.

Moment rozpoczęcia shutdownu nie jest tak precyzyjny jak w przypadku meltdownu, raczej jest to trwający chwilę proces przejścia z jednego stanu do drugiego.

b) pierwsza faza – odcięcie się

W pierwszym momencie po rozpoczęciu shutdownu staram się jak najszybciej ochronić przed bodźcami, które mnie przytłaczają. Zatkanie uszu, przymknięcie oczu, odwrócenie się, wstrzymanie oddechu aby nie czuć zapachów – cokolwiek działa, cokolwiek pomaga. Przez lata starałem się robić to w miarę “dyskretnie”, aby nikt nie zauważył1, ale ostatnio przestałem się tym przejmować. 

W tym samym czasie przeważnie przestaję się zajmować tym co robiłem (o ile mogę – a jeśli nie mogę i muszę dalej się tym zajmować to robię to w coraz bardziej nieuporządkowany i chaotyczny sposób, jednocześnie coraz bardziej się frustrując). Nie jest to dobry moment na robienie czegokolwiek, robienie na siłę prowadzi często do meltdownu. Można by powiedzieć że moja umiejętność normalnego działania zostaje w tym momencie mocno ograniczona.

W głowie przeważnie mam wtedy chaos, wywołany kolejnymi uderzeniami silnych bodźców, przeplatany z myślami “nie, stop, starczy, nie, stop, starczy…” i szukaniem opcji jak najszybciej się ewakuować.

c) druga faza – wycofanie się lub ucieczka

Ta faza wygląda bardzo różnie, w zależności od okoliczności. Bo są czynności których nie można łatwo przerwać, są spotkania z których nie można się łatwo wykręcić, są “imprezy rodzinne” na których “trzeba być”. Ale generalnie ta faza sprowadza się do poszukiwania “drogi ucieczki”. Jeśli cała sytuacja dotyczy przebodźcowania np. podczas zakupów2, to przeważnie skracam dalsze zakupy do absolutnego minimum. 

Jeśli shutdown następuje w trakcie interakcji społecznych – to szukam pierwszego dobrego pretekstu żeby się wykręcić i zniknąć. Niestety, w sytuacjach kiedy nie umiem takiego dobrego pretekstu znaleźć, to zdarzało mi się nieraz po prostu wyjść – bez pożegnania, bez powiedzenia czegokolwiek komukolwiek… Właśnie to nazywam “ucieczką”, w przeciwieństwie do innych sytuacji które określam jako “wycofanie się”.

Gdy absolutnie nie mogę ulotnić się ze spotkania, to zdarzało mi się “ratować” zamykając się na kwadrans lub dłużej w toalecie – byle się “odciąć”.

d) trzecia faza – zaszycie się w bezpiecznym miejscu i powolne regenerowanie się

Gdy już uda się wrócić w bezpieczne miejsce (do domu) to wtedy następuje taki “prawdziwy shutdown”. Wcześniej jeszcze konieczne było funkcjonowanie w jakimś stopniu, aby móc w ogóle wrócić do domu. Natomiast gdy docieram do swojego pokoju to wtedy poziom funkcjonowania może spaść naprawdę do minimum. Mogę “zaszyć się w swojej norze”, gdzie jestem odcięty od intensywnych bodźców, gdzie nic mi nie świeci, nic nie wydaje gwałtownych dźwięków, gdzie nie ma obcych, ostrych chemicznych zapachów, gdzie jest albo cisza albo wybrana przeze mnie muzyka (też raczej spokojna i cicha). 

Przeważnie wtedy albo siedzę i czytam coś, albo sobie gram (ale raczej w proste, “mało wymagające” gry). Oprócz tego sporo stimuję – mam w domu całą gamę stimów specjalnie w tym celu, bo to naprawdę działa uspokajająco. Zdarza mi się czasami nawet siedzieć lub leżeć w ciemności i nie robić totalnie nic – jeśli tego akurat potrzebuję. Wiem że zupełnie nie ma sensu się zabierać za jakąkolwiek pracę czy nawet hobby wymagające skupienia lub myślenia – bo wiem że i tak się nie skupię na tym.

W tym okresie ograniczam też do niezbędnego minimum wszelkie interakcje społeczne. Nie dzwonię, nie odbieram telefonu, nie piszę ani nie odbieram e-maili. Nawet z Martą mało wtedy rozmawiam. Po prostu można stwierdzić że nic nie robię w tym czasie, że funkcjonuję tylko w stopniu niezbędnym do przeżycia.

Ta faza trwa od kilku godzin w przypadku shutdownu wywołanego przeciążeniem sensorycznym, do nawet kilku dni w przypadku shutdownu następującego po meltdownie. 

Jeśli ta faza trwa ileś dni i muszę w tym czasie pracować – to unikam jak ognia kontaktów ze współpracownikami. Robię sobie po cichu swoje, skupiam się na tych mniej wymagających zadaniach i udaje mi się przeważnie przejść przez to bez wyraźnego spadku wydajności w pracy.

e) po shutdownie – okres ograniczonych interakcji społecznych

Ta faza następuje jak już dojdę do siebie. To już nie jest sam shutdown, ale jest to faza która prawie zawsze następuje po shutdownie. Z jednej strony już z powrotem normalnie funkcjonuję w codziennym życiu, ale z drugiej strony mam wtedy taki (dość znaczny) wewnętrzny opór przed kontaktami z ludźmi. Prawdopodobnie “bateria społeczna” zaczyna się ładować dopiero po zregenerowaniu układu nerwowego.

Ta niechęć do kontaktów trwa bardzo różnie:

  • po przebodźcowaniu i shutdownie z powodów sensorycznych – parę dni,
  • po przebodźcowaniu i shutdownie z powodu interakcji społecznych – od paru dni do tygodnia,
  • po meltdownie –  do paru tygodni.

I dopiero po tym okresie można powiedzieć że już wszystko jest “w porządku”.

  1. Kolejna forma maskowania – ukrywanie swoich “dziwnych zachowań”. ↩︎
  2. Drogerie – 100% szansy na przebodźcowanie. Wystarczy 5~10 minut. Ale muszę tam wchodzić jak Marta wybiera sobie kosmetyki – żeby sprawdzić czy ich zapach nie wykręci mnie na lewą stronę… Bo po co kupować coś co nie zostanie nigdy użyte. ↩︎
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.