Ciąg dalszy o tematach sensorycznych dotyczących węchu i smaku. W poprzednim wpisie skupiłem się na zwiększonej wrażliwości węchu – czyli na tych sprawach które nie powodują zakłóceń w funkcjonowaniu, a wręcz nawet uważam że są w znacznym stopniu „korzystne”. W tym wpisie z kolei chciałem poruszyć te tematy, w których nadwrażliwości te trochę „ujemnie” wpływają na funkcjonowanie.
Gdy węch jest nadwrażliwy
Są pewne kategorie zapachów, które są dla mnie “trudne do wytrzymania”. Ale “trudne do wytrzymania” to nie opisuje wystarczająco dobrze tego co się dzieje. Przy takim sformułowaniu łatwo o kolejną pomyłkę “wszyscy tak mają”, łatwo o stwierdzenie że “przecież każdy ma zapachy które go odrażają i nie może ich wytrzymać”. Tak, ja też znam takie zapachy które są odrażające i ciężko je z tego powodu wytrzymać, to jest normalne. A oprócz tego znam zapachy które są jeszcze gorsze, na które mam wyraźną nadwrażliwość. Te zapachy odbieram znacznie “intensywniej” niż wszystkie pozostałe, niektóre są wręcz “przytłaczające”. Mógłbym tu wymienić co bardziej istotne i częściej spotykane:
- chemiczne zapachy w drogeriach – zwłaszcza środki czystości do domu, oraz co intensywniejsze zapachowo kosmetyki,
- inne chemiczne zapachy – np. rozpuszczalniki do farb, lakiery i impregnaty do drewna,1
- zapach ryb,2 tzw. “owoców morza”,3 wodorostów,
- dym papierosowy.
Nie umiem znaleźć żadnego wspólnego mianownika tych zapachów. Dlatego nie umiem tego nazwać jednym słowem, bo nie znam takiego słowa – ale postaram się to opisać – na przykładzie najbardziej wyraźnym dla mnie – chemicznych zapachów w drogerii.
Jak wygląda moja wizyta w drogerii? Pomijając fakt że unikam tego jak ognia?
Wchodzę do drogerii bo muszę – staram się być przy wybieraniu środków czystości do domu, gdyż inaczej ryzykuję że Marta kupi taki jakiego nie będę mógł znieść. Muszę dokonać “oceny” na miejscu. Więc idę z Martą do drogerii, idziemy najkrótszą drogą do tego regału gdzie są środki takie jakich potrzebujemy. Ale od samego wejścia atakują mnie zapachy. Dziesiątki, setki zapachów, otaczających mnie z każdej strony. Niektóre łagodne, niektóre nawet całkiem znośne i przyjemne – ale jest ich dużo za dużo, sama ich ilość potrafi przytłoczyć. A wśród nich znajdują się też takie zapachy które “wykręcają nos”, że się tak wyrażę. Takie które powodują że “nos chciałby uciec gdzieś indziej, a płuca chciałyby się zwinąć w kłębek i zamknąć w sobie”.4 To są takie “doznania” przy których zastanawiam się czy nie lepiej wstrzymać oddech i wziąć wdech dopiero przy następnym regale. Ale nie mam żadnej gwarancji że tam nie będzie jeszcze gorzej…
Dochodzimy do regału gdzie mieliśmy trafić i Marta zaczyna wybierać, od razu wstępnie odrzucając te zapachy które jej samej się nie podobają, oraz te o których sądzi że dla mnie będą za intensywne. Ale jak jakiś przejdzie tą wstępną selekcję, to przychodzi kolej na mnie żebym ja spróbował powąchać. No więc próbuję. Przeważnie kilka lub kilkanaście środków odrzucam, zanim uda się wybrać coś co się nadaje. Do tego czasu jestem już przeważnie mocno przebodźcowany5 (ze wszystkim co się z tym wiąże), a czasami dochodzą do tego dodatkowe “atrakcje”, czyli zawroty głowy, zaburzenia równowagi (zaczynam się trochę zataczać), i lekkie mdłości. Wtedy przeważnie szybko się ewakuuję na świeże powietrze i tam zostaję co najmniej przez kilkanaście minut aż miną mdłości i zawroty głowy, ale przebodźcowanie zostaje (i powoduje że skracam wtedy dalsze łażenie po sklepach do minimum)…
Mniej więcej tak to wygląda u mnie, nie umiem tego opisać lepiej – trochę brakuje w “normalnym języku” słów opisujących takie „doznania”.
Czy nadwrażliwość węchowa jest częsta?
To jest bardzo trudne pytanie. Po pierwsze może być dość ciężko odróżnić faktyczną nadwrażliwość od po prostu bardzo dobrego węchu, a po drugie nadwrażliwość węchowa nie jest aż tak silna ani tak wpływająca na funkcjonowanie jak np. nadwrażliwość na światło albo na dźwięki. Książki o spektrum autyzmu rzadko w ogóle wspominają o takim rodzaju nadwrażliwości. I w sumie ja sam też tego tak nie nazywałem, sądziłem że po prostu mam “bardzo silny węch” – dopóki nie trafiłem w książce Luke’a Jacksona6 na opis nadwrażliwości. Przeczytałem o tym jak on musi omijać szerokim łukiem sklepy rybne i o tym jak jego matka (cytuję) “ma nos jak pies myśliwski. Zawsze skarży się na zapachy których inni ludzie nawet nie są świadomi. Często zdarza się że wchodzimy do sklepu a ona blednie i mówi że coś bardzo śmierdzi, zaś nikt inny nie potrafi wyczuć żadnego zapachu.” Ja jestem gdzieś pomiędzy tymi dwoma przykładami. Po prostu czasem trzeba się dowiedzieć że coś nie jest “normą”, żeby w ogóle wziąć pod uwagę możliwość że coś jest nie tak… A że nadwrażliwość węchowa nie zakłóca aż tak bardzo funkcjonowania, to pewnie mało kto w ogóle się nad tym zastanawia.
Poszukiwanie bodźców
“Sensory craving” dotyczący zapachów objawia się dość prosto. Po prostu bardzo często mam przy sobie na biurku (albo w kieszeni) coś, czego zapach bardzo lubię. A to kawałek świeżego drewna, a to (tak jak w tej chwili) opakowanie kadzidełek (których wcale nie palę – ja je po prostu raz na kiedyś wącham. Bardzo lubię ten konkretny zapach “leśny”, mimo że jest „chemiczny”). Lubię też spacerować po lesie i delektować się zapachami liści lub igliwia (zależy od lasu), ściółki, grzybów itp. Zdarza mi się też często zerwać jakąś roślinę której zapach lubię i iść i ją wąchać, albo rozetrzeć ją w dłoniach i wąchać potem palce.7 Zdarza mi się też po prostu “wąchać wiatr” (zupełnie jak pies) – żeby zobaczyć jakie zapachy niesie. Ot takie moje „dziwactwa”.
Dodatkowy temat sensoryczny związany z jedzeniem
Jest jeszcze jeden temat, które co prawda dotyczy zmysłu dotyku ale wiąże się ściśle z jedzeniem, więc uznałem że warto o nim wspomnieć tutaj. Ten temat to wyczucie tekstury jedzenia, czyli jego konsystencji i innych właściwości “dotykowych”. Wśród osób autystycznych zdarza się dość często że osoby te nie jedzą całych kategorii jedzenia, nie z uwagi na smak, tylko z uwagi na to jak dany pokarm czuć w ustach. Po prostu… pewne “tekstury” wywołują odruch odrzucenia, natychmiastowe obrzydzenie i mdłości.
Dla mnie taką teksturą z którą mam spory problem są te wszystkie “białe gumowate i tłuste części mięsa”. Nie czyste mięso (czyli czysta tkanka mięśniowa), ale te wszystkie błony, ścięgna, i inne kawałki tkanki łącznej, których pełno np. w karkówce. Ja po prostu … nie mogę. Nie umiem. Jak czuję to w ustach to od razu mnie “skręca” i mam ochotę natychmiast to wypluć. Zmuszenie się do przeżucia i przełknięcia takiego czegoś wymaga potężnego wysiłku woli…8 Tym co wywołuje ten odruch odrzucenia nie jest smak – ten może być neutralny albo nawet przyjemny. To co jest problemem to właściwości “dotykowe” tego jedzenia, to jak ono reaguje na gryzienie i żucie, to jak je czuć w ustach, na języku itp. Za to roślinne pokarmy są dla mnie bardzo „neutralne” i „bezpieczne” w tej kwestii.9
Marta ma prawie identycznie (nawet trochę bardziej – nie toleruje nawet najmniejszej żyłki w mięsie), dlatego od zawsze dominują u nas potrawy wegetariańskie, a jeśli nawet na naszym stole pojawia się mięso to jest to zawsze bardzo “chude mięso” (schab, pierś z kurczaka) i przeważnie dodatkowo skrupulatnie powycinane są z niego te wszystkie dziwne części…
“Wybredność” w jedzeniu
Jak już o węchu i smaku mowa to warto też wspomnieć że osoby autystyczne są często BARDZO wybredne w jedzeniu. Temple Grandin pisze w swoich autobiografiach, że żywi się w zasadzie samymi jogurtami i galaretkami owocowymi. W biografii Henry’ego Cavendisha, który na 99% był mocno autystyczny, przewija się wielokrotnie informacja że jadał tylko barani udziec, i praktycznie nigdy nie jadł nic innego. W opisach “doświadczeń rodziców dzieci autystycznych” bardzo często przewija się ten sam motyw – że dziecko nie chce jeść jakiejś grupy pokarmów (albo w ogóle ogranicza się do jednej grupy). Takich przykładów jest masa.
Uważam że jest to dość złożone zjawisko, na które przeważnie składają się indywidualne problemy tych dzieci. Na zwykłe i chyba normalne dla wszystkich dzieci “ja tego nie jem bo nie chcę / nie lubię” nakładają się dodatkowe “warstwy” problemu:
- Jeśli dziecko ma jakąś nadwrażliwość na jakiś smak lub zapach, to będzie go unikać – tak jak ja unikałem ryb (jak na szkolnej stołówce były ryby, czyli prawie co piątek…, to zdarzało mi się w ogóle nie jeść obiadu, bo wolałem być głodny niż musieć jeść wśród wszechogarniającego zapachu ryb).
- Jeśli dziecko ma problemy z jakąś teksturą jedzenia, to także będzie robiło wszystko żeby tego uniknąć (włącznie z oddawaniem kawałków kotleta psu pod stołem, tak żeby inni nie widzieli… No cóż, przynajmniej pies się cieszył).
- Dodatkowo, autystyczne dzieci mają tendencję do tego że jak znajdą jakiś “bezpieczny pokarm”, który nie powoduje żadnych problemów to potrafią się dużo bardziej opierać wszelkim zmianom, a zwłaszcza próbowaniu nowych nieznanych potraw. Autystyczne “sztywne myślenie” będzie powodowało że z uporem będą wracały do tych samych “bezpiecznych” potraw.
Stąd też trzeba trochę ostrożniej podchodzić do tematu co autystyczne dziecko je, i nie zmuszać bezkrytycznie do tego żeby jadło wszystko to co rodzice.10
- Dlatego wszelkie prace malarsko lakiernicze przy robionych przez nas meblach robi Marta – ja po kilku minutach zaczynam mieć problem, a po 15~20 minutach “wymiękam”. ↩︎
- Nota bene bardzo się pilnuję, żeby nie używać terminu “smród ryb” tak jak mówiłem przez większą część życia. Tak, dzisiaj wiem że to nie zostanie odebrane jako proste stwierdzenie że “dla mnie ryby śmierdzą”, tylko że będzie to odebrane jako obraźliwe dla wszystkich osób które lubią jeść ryby. Ale wiem to od niedawna, wcześniej sądziłem że komunikuję prosty fakt że dla mnie ten zapach jest nie do zniesienia. Ale o smrodzie papierosów dalej mówię i będę mówił jako o smrodzie – ale już świadomie, wiedząc jaką reakcję wywołam u palaczy. Uważam że trochę im się “należy”, zwłaszcza tym co sądzą że mogą zasmrodzić każde publiczne miejsce, “bo tak”… ↩︎
- Nie wiem kto to wymyślił żeby zwierzęta wodne (inne niż ryby i ssaki) nazywać “owocami”. Wszystko się we mnie buntuje przeciwko używaniu tego terminu. Ale znam innego terminu który byłby równie powszechnie używany i zrozumiały dla innych, więc muszę… ↩︎
- Tak, domyślam się że to słaby opis i trudny do zrozumienia o co tak naprawdę chodzi, ale … nie umiem tego lepiej opisać… ↩︎
- A jeśli nawet nie testuję zapachów to i tak przebodźcowanie nadchodzi przeważnie po kilkunastu minutach. ↩︎
- Cytowana już we wcześniejszych wpisach książka “Świry, dziwadła i Zespół Aspergera”, napisana przez 13-letniego Aspiego. ↩︎
- Oczywiście staram się robić to raczej “dyskretnie” bo zauważyłem że ludzie jakoś dziwnie na mnie patrzą jak to widzą. Ciekawe czemu? Co tak naprawdę jest w tym „złego” czy „dziwnego”? ↩︎
- Ile razy ja żałowałem na różnych imprezach że dałem się skusić żeby spróbować jakiegoś dania… bo natrafiałem na coś czego nie mogłem przełknąć i nie wiedziałem co mam zrobić, jak się pozbyć tego co już miałem w ustach i jak “uprzejmie” się wykręcić od dalszego jedzenia… ↩︎
- Jedyny przypadek który pamiętam kiedy miałem problem z przegryzieniem i przełknięciem jakiegoś pokarmu roślinnego, to były pieczarki, które smażyły się w tłuszczu wytopionym z boczku i nasiąkły nim. Nabrały wtedy dokładnie takiej samej gumowato-tłustej tekstury jak te “białe gumowate części mięsa”, których nie mogę znieść. ↩︎
- Nie zmuszać do jedzenia ryb, nie robić kotletów “schabowych” z karkówki i nie kazać ich zjadać w całości, itp. Ech, do dzisiaj to pamiętam… ↩︎