Moje zmagania z zaburzoną motoryką, cz. 2

Ciąg dalszy moich osobistych przeżyć dotyczących “lekkich zaburzeń” motoryki.


Sport i taniec

Nigdy “na poważnie” nie uprawiałem żadnego sportu. Jedynie w drugiej połowie podstawówki rodzice zapisali mnie na judo (prawdopodobnie chcieli żebym nauczył się bronić). Jednak skończyło się jak zwykle – kontuzjami i rezygnacją z zajęć po 3 miesiącach. Ale wyniosłem z tych zajęć cenną naukę – “jak upadać”. Bo w judo zaczyna się naukę od technik jak chronić się podczas upadku (te techniki już parę razy przydały mi się w życiu 🙂 ).

Bardzo podobny temat dotyczy tańca. Nigdy nie nauczyłem się tańczyć. Do dzisiaj nie rozumiem co to znaczy tańczyć. To znaczy, jak widzę jak inni tańczą to wiem że tańczą. Ale gdy ja mam zacząć tańczyć, to zupełnie nie wiem co mam zrobić, w którym momencie jak mam się poruszyć itp. (zupełnie podobnie jak z taką zwykłą rozmową – nie wiem kiedy i co powinienem powiedzieć). Odpowiedź: “Jak to nie wiesz jak tańczyć? Każdy umie tańczyć. Po prostu idź i tańcz, rytmicznie poruszaj się w rytm muzyki” nie przekłada mi się w głowie na żadną sekwencję ruchów do wykonania…

Jedynym rodzajem tańca, który jako-tako rozumiałem były tańce średniowieczne, gdzie dokładnie jest opisane kiedy trzeba w którą stronę przestawić nogę, a kiedy trzeba się np. ukłonić, więc pamiętając kolejność ruchów wystarczy ją “po prostu odtworzyć”. Mając taką instrukcję, po pewnej ilości ćwiczeń umiałem te prostsze tańce zatańczyć, chociaż zawsze miałem wrażenie że poruszam się bardzo “sztywno” w porównaniu z innymi, i robię wiele więcej pomyłek.


Posługiwanie się narzędziami

Dorastałem w środowisku w którym normą było majsterkowanie i robienie samemu wielu rzeczy, a książki Adama Słodowego były normą na półce. Ojciec na przykład sam robił drobne naprawy w domu i sam robił meble (czego i ja się po jakimś czasie nauczyłem). Zresztą, w szkole na zajęciach ZPT1 uczono podobnych rzeczy, taka była norma społeczna. Pasjonowało mnie to, móc stworzyć coś własnymi rękami. Ale nie za bardzo umiałem się posługiwać narzędziami. Nie chodzi o to że nie wiedziałem jak się ich używa – po prostu nie umiałem ich “prawidłowo kontrolować”, właśnie z powodu słabej koordynacji ruchowej.

Próbując wywiercić nieduży otwór wiertarką często łamałem wiertło, bo nieumiejętnie dociskałem wiertarkę, albo udawało mi się wywiercić otwór, ale np. 5 milimetrów obok miejsca gdzie miał powstać, albo pod innym kątem niż należy… Wycinając coś brzeszczotem (lub później wyrzynarką), tak samo jak przy cięciu papieru – nie umiałem trzymać się linii, tylko co chwila zjeżdżałem na boki. I znowu – ojciec wielokrotnie się na mnie irytował, bo uszkadzałem lub wręcz niszczyłem materiał z którym pracowałem. Pytał mnie “czy to Ty kontrolujesz narzędzie, czy to narzędzie kontroluje Ciebie?”. Więc znowu – ćwiczyłem, ćwiczyłem i jeszcze raz ćwiczyłem, np. ciąłem ścinki drewna na drobne kawałeczki.

Od 14-go roku życia zacząłem próbować robić meble, i robię je do dzisiaj. Jednak cała moja historia w tej dziedzinie jest jednym ciągłym pasmem prób nauczenia się kontrolowania narzędzi. Wiercić w drewnie nauczyłem się dopiero po kilku latach, głównie dzięki napunktowywaniu otworów i używaniu wierteł do drewna (z czubkiem prowadzącym). Wiercić w ścianie, tak żeby otwór był tam gdzie chcę (a nie kilka milimetrów obok), nauczyłem się dopiero całkiem niedawno, w 2020, podczas budowy domu.

Dzisiaj uważam że już dość dobrze umiem posługiwać się różnymi narzędziami, a meble które tworzymy razem z Martą są całkiem ładne i dobrze wykonane. Ale to są setki godzin ćwiczeń żeby pokonać swoją wrodzoną “niezgrabność”. I ciągle nie jest tak, żebym nie robił co jakiś czas błędów.2


Pisanie na klawiaturze komputera

Z uwagi na zainteresowania i na mój zawód (programista) potrzebuję dużo pisać na klawiaturze komputera. Dużo i szybko. Aby nauczyć się pisać bardzo szybko, kilkukrotnie próbowałem podchodzić do nauki pisania bezwzrokowego na klawiaturze, czyli pisania nie patrząc na klawiaturę a na monitor (widząc co wpisuję). 

Na klawiaturze (w układzie QWERTY) praktycznie zawsze klawisze F i J są oznaczone małymi dającymi się wyczuć pod palcem wybrzuszeniami. Są to klawisze na których kładzie się palce wskazujące obu rąk, właśnie dla pisania bezwzrokowego. W teorii wystarczy dobrze ułożyć ręce, i potem nauczyć się przyporządkowywać każdą literę do konkretnego palca i konkretnego ruchu. W teorii, bo o ile z nauczeniem się przyporządkowania nie mam problemu, o tyle jeśli nie patrzę na to jaki ruch wykonują moje palce to one nie chcą trafiać w zamierzone litery, często trafiam w dwa klawisze na raz (zwłaszcza dotyczy to dwóch palców obu rąk: małego i serdecznego).

Podchodziłem do tego tematu kilka razy, używając różnych kursów i ćwiczeń, jednak zawsze z takim samym rezultatem – po wielokrotnym powtarzaniu tych samych lekcji, jak widzę że ciągle nie jestem w stanie przejść ćwiczeń na zakończenie lekcji, to frustruję się i odpuszczam temat. Bo ile razy można próbować zmusić palce do trafiania w klawisze?

Za to przez te lata nauczyłem się niejako odwrotnej techniki. Patrzę prawie cały czas na klawiaturę i piszę głównie palcami wskazującymi i środkowymi. Dzięki temu umiem lepiej kontrolować które klawisze wciskam, a nawet jak w jakiś nie trafię – to od razu to widzę i mogę skorygować błąd nawet nie zerkając na monitor. A po napisaniu całego zdania zerkam na monitor i poprawiam te błędy których nie zauważyłem. W ten sposób piszę wyraźnie wolniej niż osoby piszące bezwzrokowo, ale znacznie szybciej niż pisałem kiedyś (i sporo szybciej niż piszą osoby które nigdy nie ćwiczyły pisania na klawiaturze).


Jak to wszystko wpłynęło na mnie

Te przykłady które przytoczyłem to oczywiście nie wszystko, to tylko kilka reprezentatywnych przykładów. Cała moja historia z przezwyciężaniem swoich problemów motorycznych jest tym co mnie coraz bardziej kierowało w stronę tych rzeczy które mnie interesowały, które lubiłem i chciałem robić.

Z jednej strony, wiedziałem że pewne sprawy są dla mnie zamknięte i nawet nie próbowałem iść w tą stronę. Wszelkie sporty, wszelka praca fizyczna – to wszystko mi się jawiło jako nieodpowiednie dla mnie lub wręcz nieosiągalne. Właśnie ta świadomość swoich ograniczeń, oraz świadomość w czym jestem dobry spowodowała że dość wcześnie zacząłem się poważnie zastanawiać jaki zawód mógłby być dla mnie właściwy w przyszłości, i wiedziałem że to będzie coś z nauk ścisłych lub technicznych. Jeszcze jako dziecko zacząłem programować, w 11-tym roku życia,3 i będąc w połowie szkoły średniej już wiedziałem że to jest mój przyszły zawód.4

Z drugiej strony, tematy które mnie interesowały, takie jak modelarstwo i majsterkowanie, powodowały że starałem się przezwyciężyć swoją “niezgrabność”, i trochę tu zadziałał mechanizm pozytywnego sprzężenia zwrotnego. Im bardziej coś mnie interesowało, tym większą uwagę i większą ilość ćwiczeń poświęcałem temu żeby coś osiągnąć. A im więcej udawało mi się osiągnąć, to tym bardziej mnie to umacniało w tym konkretnym kierunku.5 

Jak do tego dodamy fiksacje na różnych “nowych tematach”, uczenie się coraz to nowych umiejętności i technik, to można by było stwierdzić że to niemożliwe że ja mam problemy z koordynacją ruchową. Ale jednak.

Porównując moje umiejętności manualne z umiejętnościami Marty, to ja jestem lepszy tylko w tych rzeczach które ćwiczę od wielu lat. W każdej innej sprawie Marta jest ode mnie znacznie lepsza. Wszystkie drobne prace wymagające sprawności manualnej (najprzeróżniejsze: rękodzieło, rozplątywanie sznurka, czyszczenie grzybów) Marta wykonuje przeważnie około 3~4 razy szybciej niż ja, i przeważnie dużo precyzyjniej… 

Ale i tak znacznie lepiej mi idzie niż kiedyś.


Podsumowanie

Tak jak napisałem na początku poprzedniego wpisu, moje problemy motoryczne są na tyle nieduże, że nie zaniepokoiły nikogo w dzieciństwie. Wszystko to mieści się “w normie”, dlatego uchodziłem za “niezdarnego ale normalnego”. Takich osób jest całkiem sporo, niekoniecznie są to osoby z zaburzeniami ogólnorozwojowymi takimi jak autyzm lub ADHD. Dlatego dokładnie tak byłem traktowany pod tym względem – jako ktoś “normalny”, kto ma “takie same możliwości jak inni”, a jeśli nie potrafiłem czegoś osiągnąć, to inni zakładali że się nie przykładam do zadania albo nie ćwiczę”.

Tylko to nie było tak że ja nie próbowałem albo nie przykładałem się do ćwiczeń. Poświęcałem sporo czasu na ćwiczenia, zwłaszcza ćwiczyłem rzeczy które musiałem (pisanie) albo które chciałem robić (wycinanie, praca narzędziami). Po prostu – wyćwiczenie niektórych umiejętności wymaga ode mnie większego wysiłku niż od innych, czasami ZNACZNIE większego. Brak sukcesów niekoniecznie oznacza że nie próbuję… Natomiast ciągłe bycie posądzanym o “lenistwo” lub o brak ćwiczeń zdecydowanie nie pomagało mi w tej kwestii

Te “drobne” odchyły od normy przekładały się w moim przypadku na dziesiątki a nawet setki godzin dodatkowych ćwiczeń które wykonywałem niejako “ponadplanowo” żeby próbować dogonić poziom, którego ode mnie wymagano (lub który sam chciałem osiągnąć). Jest to dobra ilustracja faktu że nawet drobne odstępstwa od normy potrafią przekładać się na całkiem spore różnice w doświadczeniach życiowych – bo inni nie musieli tego dodatkowego czasu poświęcać na ćwiczenia.

A jeśli ma się tych “niedużych problemów” wiele, np. z powodu całościowego zaburzenia rozwojowego, jakim jest autyzm, to… No właśnie. To temat który planuję poruszyć w jednym z następnych wpisów.

  1. Zajęcia Praktyczno Techniczne – dla tych co za młodzi żeby to pamiętać. Taki przedmiot był kiedyś w szkołach, uczyli na nim (fajnych dla mnie) praktycznych rzeczy jak robienie karmników dla ptaków, drobnych napraw, ale też takich rzeczy jak rysunek techniczny i pismo techniczne (które mi nie szło). ↩︎
  2. No i też jak już zrobię jakiś błąd to lepiej umiem go poprawić lub “zamaskować”, żeby wyglądało że “tak ma być”. To też pomaga 😉 ↩︎
  3. Czyli w roku 1991, kiedy jeszcze mało kto wiedział co to jest komputer, a same komputery były 8-bitowe i zapisywały dane na kasetach. (Dla zainteresowanych: zaczynałem od Atari 65XE i języków LOGO i BASIC) ↩︎
  4. Nauczycielka fizyki która na początku czwartej klasy ogólniaka powiedziała mi że ona by mi sugerowała żebym związał się zawodowo z fizyką, bo uważała że mam w tej kwestii bardzo dobre predyspozycje, była niepocieszona jak dowiedziała się że ja już mam jasno sprecyzowaną drogę w którą chcę iść – i nie jest to fizyka. ↩︎
  5. A większe umiejętności to większy apetyt, aż zahaczyłem także o robotykę.
    Modelarstwo + majsterkowanie + programowanie = robotyka, dla mnie to oczywisty kierunek. Trzeba było “tylko” trochę liznąć elektronikę. Szkoda tylko że na razie nie mam czasu na to – ale jeszcze wrócę do robotyki. ↩︎