Ten wpis jest “gościnny” – pisany przez moją siostrę.
Fobia społeczna oczami mojej siostry
Czytając wpis Radka o fobii społecznej z początku w mojej głowie pojawiła się myśl: Czy on pisze o mnie? Ale nie, czytając dalej wiedziałam, że pisał o sobie, a w mojej głowie od razu zaczęły pojawiać się kolejne obrazy z moich osobistych doświadczeń.
Jak już mój brat pisał kilka wpisów wcześniej fobia społeczna to lęk przed szeroko rozumianymi kontaktami społecznymi, dla mnie to problem zarówno z ich inicjalizacją jak i również lęk o to, w jaki sposób ludzie odbiorą moje słowa czy czyny, ogólnie – jak będą mnie ludzie postrzegać.
Ja ludzi boję się odkąd pamiętam. W szkole najlepszym przykładem było odpowiadanie przy całej klasie. Nawet znając wszystkie odpowiedzi lub umiejąc śpiewająco wyrecytować wiersz w domu, gdy musiałam zaprezentować się twarzą w twarz z innym człowiekiem paraliżował mnie strach. A gdy naprzeciwko mnie siedziała cała klasa – no cóż, nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa, momentalnie stając się pośmiewiskiem klasy. Mama musiała tłumaczyć nauczycielom, że ja umiem, tylko paraliżuje mnie strach i zabiegać o możliwość odpowiadania jedynie przed nauczycielem. Wg nauczycieli jednym ze sposobów „pozbycia się” tego lęku było występowanie na różnych konkursach, abym obyła się z publiką i odblokowała. Powiem krótko: Nie pomogło 🙂
Ba, ów lęk towarzyszy mi również podczas pisania niniejszego tekstu, choć zapewne nigdy nie spotkam nikogo z czytelników i nie mam nawet pewności czy moja wypowiedź zostanie opublikowana w całości. Obawa czy to wypowiedź aby na pewno na temat, czy dobrze to opiszę, czy zostanę zrozumiana. Bo moja fobia społeczna nie kończy się na kontakcie z drugim człowiekiem twarzą w twarz. Mam ogromny problem również z kontaktami telefonicznymi czy spotkaniami on line. Dlaczego? Bo na przykład wielokrotnie zarzucano mi nadmierne skupianie się na sednie przedstawianego problemu, czy zbytnią szczegółowość, która nikogo ponoć nie interesuje. Tak więc gdy przygotowuję prezentację do pracy, nie dość, że okupuję ją ogromnym stresem, bo dla mnie istotne są właśnie te szczegóły, to jeszcze milion razy ją poprawiam – za każdym razem coś z niej usuwając, zmieniając lub też dodając (dokładnie w tej kolejności), a potem daję do sprawdzenia kilku osobom i pytam ich o zdanie czy aby na pewno jest ok.
Mój lęk przed kontaktami z innymi, nawet rodziną, której nie widuję często, doprowadza do tego, że owo spotkanie musi być zaplanowane i przeprowadzone „idealnie”, a dom przed wizytą musi zostać „wymuskany” by osoby go opuszczające nie mogły powiedzieć złego słowa. Tak bardzo boję się spotkań i ich ewentualnego złego zakończenia, że przed nimi wręcz latam na wysokości lamperii, urabiając sobie ręce po łokcie. Gdy na przykład planowałam swój obiad weselny koleżanka powiedziała mi wprost, że jestem oględnie mówiąc „dziwna”, bo u nas każdy dostanie to co lubi i może jeść, a nie jak u wszystkich jeden zestaw i jak komuś pasuje to je, a jak nie to siedzi głodny. Jak to głodny? U mnie? Albo chory, bo dostał to czego jeść nie może? Nie ma takiej opcji!!!
Kolejne wspomnienie, to spotkanie z sąsiadką z mojej miejscowości. Mój pies, bardzo przyjazny ale ogromny stwór, podczas luźnej zabawy na łące zobaczył innego psa i postanowił się z nim przywitać. Podbiegł więc do kobiety i jej małego psa, który od razu zaczął atakować mojego, jednocześnie przed nim uciekając okręcając kobietę smyczą. Podbiegłam do nich starając się złapać mojego psa na smycz, przepraszając i tłumacząc jego zachowanie, jednak kobieta nawet nie starała się mnie słuchać, naubliżała mi strasznie i zostawiła na środku drogi. Zapłakana wróciłam do domu, opowiedziałam o spotkaniu domownikom i oznajmiłam im, że choć uwielbiam zajęcia z zumby to już na nie nie pójdę, bo chodzi na nie ta właśnie sąsiadka. Co gorsza na zajęciach stoi niedaleko mnie, więc nie mogę już pójść na zajęcia, bo nie chcę by ta osoba przebywała tak blisko. Trochę potrwało zanim moi chłopcy (mąż i syn) przekonali mnie do powrotu na zajęcia. Od tego zdarzenia minął rok, a ja do dziś podaję tyły i uciekam gdy ona zbliża się do mnie.
Chyba najwyraźniejszym przykładem mojej fobii społecznej, przynajmniej z mojego punktu widzenia, było moje zachowanie podczas zapisywania córki na diagnozę pod kątem zaburzeń ze spektrum autyzmu. Pojechałam na miejsce z moim synem. Mimo jego wsparcia i powtarzania sobie, że to bardzo ważne, więc muszę dać radę wielokrotnie zatrzymywałam się przed wejściem do budynku jak i podczas wchodzenia po schodach. Gdy już Pani zaprosiła nas do środka i zapytała z czym przychodzimy, ja zamiast mówić popłakałam się. Lęk przed kontaktem z obcymi osobami, (o których wiedziałam, że przecież pomagają autystom, a nie ich piętnują) był jednak tak duży, że to syn musiał zacząć rozmowę. Obie obecne Panie odebrały moje łzy jako rozpacz, że moja córka może być autystyczna, czemu zdecydowanie zaprzeczyłam jak już odzyskałam głos – swoją drogą ciekawe czy po naszym wyjściu zastanowiły się czy czasem ja nie jestem autystyczna, a mój płacz to właśnie nie manifestacja fobii społecznej 😉
Jestem człowiekiem, który stara się nie rozpamiętywać złych rzeczy i dlatego okres szkolny to czas którego tak dobrze nie pamiętam, widzę jednak na co dzień z jakimi trudnościami w chwili obecnej boryka się moja 8-letnia córka. Przeszliśmy z nią już 75% procesu diagnostycznego i póki co wszystko potwierdza, że mała też jest Aspie.1 Dzięki świadomości, że jest taka jak ja, staram się z nią rozmawiać i zachęcam ją do dzielenia się ze mną „trudnościami”. Staram się pomagać jej w życiu codziennym, m.in. w zagadnieniach związanych właśnie z fobią społeczną. Mała często ucieka przed jakimikolwiek interakcjami, a spotkania czy rozmowy z osobami spoza rodziny są dla niej szczególnie trudne. Bardzo często słyszę prośby typu: “Mamo, a zapytasz Panią o ….”, albo “Mamo jak mam się zachować gdy …..” Wiem jak ja się czuję w sytuacjach gdy muszę odezwać się do innej osoby, więc staram się opisać córce jak ja radzę sobie z zadawaniem pytań, spotkaniami czy rozmowami.
Niestety dość sporo jest też sytuacji, w których nie wiem jak się zachować lub co powiedzieć, bo moje życie, jak się nad tym zastanowić, jest poukładane tak, by nie musieć spotykać się z innymi ludźmi. Do pracy jeżdżę autem lub rowerem, a więc sama lub w najbliższym gronie. W pracy mam na szczęście małe grono współpracowników, z którymi nie wchodzę w interakcje jeśli nie muszę. Po pracy wracam prosto do domu, a jak robię zakupy to zawsze korzystam z kas samoobsługowych – wielkie dzięki temu, kto je stworzył. 😉 Z psem chodzę w miejsca gdzie nie ma innych ludzi i ich psów, by uniknąć spotkań jak to opisane wcześniej. Z innymi ludźmi spotykam się w sumie tylko w dwóch miejscach: na tej mojej zumbie, gdzie mimo wielkich chęci bycia częścią tej grupy i tak zawsze trzymam się raczej na uboczu rozmawiając raptem z 4 osobami z około 35 chodzących regularnie na zajęcia.2 I w klubie córki, w którym ona trenuje akrobatykę. Tam jednak mimo mojego własnego poczucia, że jestem zaangażowana, gdy słucham innych mam czy widzę zażyłość innych zawodniczek znowu widzę jak bardzo nasz strach przed interakcjami trzyma nas na uboczu.
- Komentarz Radka: Jak ja się cieszę że mogłem pomóc chociaż jej. Że moje “otwarcie się” że jestem autystyczny pomogło chociaż jednej osobie, jednemu dziecku, które już w dzieciństwie dostanie odpowiednią pomoc (mam nadzieję). Śmiem uważać to za swój sukces. ↩︎
- Komentarz Radka: skąd ja to znam, chcę “integrować się z grupą” więc wybiorę sobie kilka osób, które najmniej mnie stresują… ↩︎