Wpis gościnny, autorstwa mojej siostry.
“5 autystycznych języków miłości” to kolejny wpis na blogu Radka, który w naszym przypadku nazwał nienazwane.
Wielokrotnie w moim życiu przysłuchiwałam się opowieściom koleżanek z pracy o ich domach i panujących w nich relacjach. Wielokrotnie zastanawiałam się potem godzinami, jak ci ludzie w ogóle się dobrali i co sprawia, że wciąż są razem, bo to co słyszałam, w żaden sposób nie wpisywało się w moje wyobrażenie i rozumienie instytucji małżeństwa czy nawet rodziny ogólnie. Wiele lat byłam samotną matką, ponieważ z moim pierwszym mężem i ojcem mojego syna nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka i dość szybko się rozstaliśmy. Przez pewien czas poznawałam nowych ludzi, ale zawsze po pierwszym spotkaniu „w realu” wiedziałam, że nic z tego nie będzie – nawet luźnej znajomości.
Gdy już zaczęłam godzić się z myślą, że już zawsze będę sama, bo wciąż mam nieszczęście trafiać na dziwaków, z którymi nawet nie da się pogadać, pojawił się ON. Poznaliśmy się on-line i tak poznawaliśmy się przez pierwszy miesiąc. Szczerze – początkowo nie traktowałam tego zbyt poważnie, bo na komunikatorze czy w mailu można napisać wszystko, na dobrą sprawę nie wiadomo nawet czy zawsze pisze ta sama osoba 😉 Jednak po miesiącu ON wsiadł w auto i przejechał 160 km by spotkać się ze mną i zauroczył mnie od razu. To, co od tamtego dnia powoli „rozbrajało” moje mechanizmy, to potwierdzenie tego, co było zawarte we wcześniejszych naszych kontaktach: ZUPEŁNIE inne zachowanie i w ogóle inny sposób bycia niż wszystkich dotychczas poznanych przeze mnie mężczyzn. Dziś, 14 lat później, mimo tego, iż różnimy się jak ogień i woda, to jesteśmy szczęśliwym małżeństwem z dwójką dzieci i rażąco innym życiem rodzinnym niż życie zasłyszane od koleżanek z pracy.
Jak się okazuje, od samego początku nasze „języki miłości” były zdecydowanie autystyczne. W naszym życiu obecne są wszystkie wspomniane przez Radka we wcześniejszych wpisach „języki”, ale przeważają 3 spośród nich.
Od zawsze bardzo intuicyjnie dzieliliśmy się obowiązkami i rolami w domu, w ogóle nie przejmując się tym, co komu wypada albo kto w rodzinie „powinien nosić spodnie” 😀 Mój mózg działa bardziej technicznie, jest bardziej dociekliwy i analityczny, dlatego zanim zajmę się jakimś zadaniem muszę się o nim wszystkiego dowiedzieć, a jego wykonanie szczegółowo zaplanować. Tak więc to ja zajmuję się tematami teoretycznie „męskimi” związanymi z wykańczaniem domu czy urządzaniem ogrodu bądź innymi technicznymi zagadnieniami. Nie podejmuję jednak decyzji samodzielnie, zawsze dyskutujemy razem o znalezionych rozwiązaniach i wybieramy wspólnie to co pasuje nam najlepiej. Niestety mój mózg nie skupia się prawie wcale na sprawach związanych z naszym codziennym funkcjonowaniem. Tu prym wiedzie moja lepsza połowa, która dba m.in. o to byśmy mieli co jeść, bo zawsze pamięta o zrobieniu zakupów do domu, czy przygotowaniu posiłku, o którym mi zdarza się zupełnie zapomnieć. Częściej też zajmuje się praniem, ale to ja dbam o czystość naszych podłóg, bo jemu piach przyniesiony do domu na psich łapach w ogóle nie przeszkadza. Nigdy nie umawialiśmy się jak dzielimy się obowiązkami, nasze podziały to wynik wzajemnej, w mojej ocenie bardzo wnikliwej obserwacji i wzajemnego uzupełniania braków. „Support swapping” – tak opisał to Radek.
Kolejny bardzo ważny i widoczny w naszej rodzinie niemal codziennie “język miłości” to „penguin pebbling” – budujemy i pogłębiamy wzajemne relacje dając sobie proste, drobne prezenty takie jak na przykład bukiet zebrany na polu – córka przynosi różne kwiaty, trawy bądź ich kombinację, bo akurat wpadły jej w oczy i chce się z nami tym pięknem podzielić. Innym przykładem może być wspólny spacer – Mąż wychodząc z psem na “szybkie siku” wraca po mnie i proponuje długi spacer bo niebo wygląda tak niesamowicie, że to po prostu trzeba zobaczyć i się tym nacieszyć. Kolejny przykład, który przychodzi mi do głowy to zdjęcia, które robimy gdzieś podczas dnia, a potem siadamy razem i dzielimy się nimi by pokazać sobie nawzajem co nas danego dnia urzekło. W naszej rodzinie to właśnie kontakt z naturą, jej kolorami, odgłosami i ogólną niesamowitością daje nam spokój i możliwość wyciszenia się. Nawet na urlopy wolimy wybrać chatkę pośrodku niczego zamiast wielkie zatłoczone hotele z basenami i innymi udogodnieniami.
Ostatnim z tych dominujących u nas “języków miłości” jest parallel play. Powiedziałabym, że praktycznie 90% czasu po pracy spędzamy razem, jednak nie zawsze robimy w tym czasie dokładnie te same rzeczy. Często każde z nas robi to co go w danej chwili interesuje, jednocześnie gdy przeczytamy czy zobaczymy coś interesującego dzielimy się tym, wciąż nie narzucając sobie nawzajem danego rodzaju aktywności. Oczywiście spędzamy również czas na wspólnych aktywnościach – jeździmy na rowerach, chodzimy z kijkami (lub bez) albo wesoło gramy w gry planszowe, karty czy oglądamy filmy lub słuchamy muzyki. Niemniej ta wolność, ta możliwość poświęcenia czasu na swoje własne zajawki daje ogromną satysfakcję i wdzięczność, że nikt nas nie ogranicza, nie zmusza do spędzania czasu wbrew sobie, a to przekłada się na jeszcze większe przywiązanie i głębszą relację. Nasze życie toczy się we własnym tempie, czasem owszem narzucanym z zewnątrz, ale mimo wszystko w sposób harmonijny bo nie rywalizujemy ze sobą a współpracujemy, nie gasimy siebie nawzajem a wspieramy i odprężają nas te same rzeczy (odgłosy czy widoki).