Zapraszam do lektury drugiej części wpisu o moich życiowych doświadczeniach.
Zainteresowania, pasje i zajawki
Haha, moje zainteresowania to temat rzeka. Jest to kolejny temat w którym zawsze widziałam jak bardzo odstaję od reszty społeczeństwa. “Czym mogę Cię dzisiaj zanudzić?” 😉 Kolejność wysoce losowa.
- Hodowla gołębi pocztowych? Pszczół? A może kur?
- Samochody terenowe?1
- Maszyny do szycia? Haft komputerowy?
- Rękodzieło? Szycie? Druty? Patchwork lub quilt? Filcowanie?
- Projektowanie biżuterii?
- Opracowywanie koncepcji oraz tworzenie prototypów oraz wzorów dla rękodzieła?
- Stolarstwo? Projektowanie i wykonanie mebli z drewna?
- Gotowanie? A może domowy wypiek chleba na zakwasie vs ten na drożdżach?
- Przetwory? Na słodko, słono, a może w occie? Domowe wina i miody pitne?
- Serowarstwo? Domowy wyrób wędlin? (pisze to wegetarianka ;P )
- Ogród? Permakultura? Grządki podniesione?
- Rysowanie, szkicowanie, malowanie?
- Gry – planszowe, karciane, komputerowe, bitewne?
- A może książki – wolisz czytać czy pisać? Chętnie wymienię doświadczenia w obu kwestiach 😉
- Magia i alchemia? 😉
- Dbanie o zdrowie? Ziołolecznictwo?
- Ciekawostki naukowe – fizyka, biologia, kosmologia, astronautyka, informatyka, technika?
- Łażenie po lesie, zbieranie grzybów?
Ta lista jest daleka od kompletności. Innymi słowy – jest to typowy miszmasz zainteresowań charakterystyczny dla osoby z AuDHD.2 😉 Pewne tematy wracają cyklicznie, inne są przelotne – a jeszcze inne towarzyszą mi od dziecka przez cały czas.
W zasadzie dopiero po diagnozie zaczęliśmy (wraz z Radkiem, bo on ma tak samo) rozumieć czemu tak skaczemy z tematu na temat i wzajemnie podsycamy swoje zajawki. Nauczenie się nowej umiejętności np. potrzebnej raz, podczas budowy domu, do której nigdy więcej nie wrócimy – nie jest dla nas niczym dziwnym. To nawet nie chodzi o to że to była konieczność – to jest nieustanny GŁÓD wiedzy, który domaga się zaspokojenia w ten czy inny sposób. Jest to chęć nauczenia się czegoś nowego, nawet jeśli nam się to nigdy więcej nie przyda.
Kameleon
Zainteresowania to nie był jedyny temat, w którym miałam poczucie że “odstaję”. Przez całe życie miałam poczucie że to ja muszę się zawsze dopasowywać do innych, że to ja nie mogę robić tak jak uważam tylko tak jak inni ode mnie oczekują, i w rezultacie że kim innym jest moje “ja dla siebie” a kim innym jest moje “ja dla innych”. To bardzo męczący stan, zwłaszcza kiedy większość czasu spędza się wśród ludzi – w pracy zawodowej, w gronie znajomych, z rodziną.
Każda z tych grup ma swoje oczekiwania, które nie zawsze są wyrażone wprost, i rozgryzienie ich a następnie dostosowanie się do nich jest bardzo energochłonne i wymaga przeprowadzenia wielu analiz i przetestowania wielu wariantów, żeby na podstawie takich “badań” stworzyć odpowiednie schematy zachowań, scenariusze czy “protokoły”. Kiedy zmienia się środowisko lub dochodzą nowe osoby to cały proces trzeba zacząć od nowa, bo zmienia się dynamika grupy i panujących w niej relacji. Powoduje to ciągłą konieczność poświęcania dużych ilości czasu na analizy i przemyślenia, jak tu się kolejny raz dostosować…
W zasadzie wszystkie moje relacje społeczne wyglądały w ten sposób że “przygotowywałam się” do nich “indywidualnie” za każdym razem – dostosowywałam się za każdym razem poprzez odpowiedni dobór słownictwa, zachowań a także “energii”. Przypominało to trochę przeglądanie szafy w której na wieszakach były umieszczone stosowne “zestawy” potrzebne do interakcji z określonymi osobami lub grupami. Inaczej mówiąc – dla każdej osoby miałam inną “maskę”, stworzoną właśnie dla tej osoby. A już najgorsze pod tym względem były duże spotkania rodzinne, gdzie maski dla różnych osób nie pasowały do siebie – i w efekcie najbezpieczniejszą opcją było tylko siedzieć i się uśmiechać, potakując od czasu do czasu.
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć że byłam jak kameleon – dostosowywałam się do okoliczności tak często jak wymagała tego sytuacja. Ale wtedy sądziłam że to normalne, że wszyscy tak robią, że na tym to polega – ale nikt nigdy o tym nie mówił, więc najwyraźniej innym to wychodzi lepiej niż mi.

Świadomość problemu i praca nad sobą
W szkole nie byłam “popularna”. Niewiele osób chciało ze mną w ogóle rozmawiać – sądzę że można byłoby je policzyć na palcach jednej ręki. Z racji tego że byłam też bardzo chorowita we wczesnym dzieciństwie3 to ominęło mnie wiele okazji do poznawania kolegów i koleżanek (najpierw w przedszkolu a później w pierwszych kilku latach podstawówki) – przez co nigdy nie “odnalazłam się w tych grupach”4 i wolałam trzymać się na uboczu. Do tego doszły braki w nauce,5 przez które i nauczyciele i rówieśnicy zaczęli na mnie “krzywo patrzeć”, jak na lenia (dopiero w połowie ogólniaka rozpoczęłam diagnozę w kierunku dysgrafii i dysortografii – ponieważ wcześniej nikt tego nawet nie zasugerował, za to chętnie stawiano zaniżone oceny za popełniane błędy). W każdym razie – moje relacje bardzo kulały.
De facto od dziecka musiałam sama uczyć się jak sobie radzić z takim niezrozumieniem, odrzuceniem, presją, stresem, wyzwiskami, poniżaniem, kąśliwymi żartami itp., a nawet przemocą fizyczną. W dzisiejszych czasach zostałoby to nazwane dręczeniem lub bullyingiem, ale wtedy nikt tego tak nie określał. Z czasem doszły też problemy związane z okresem dojrzewania, z intensywnym i głośnym “nastoletnim buntem”. Narastał też dysonans pomiędzy tym co obserwowałam u siebie a tym co obserwowałam u innych i ten rozdźwięk sprawiał że nie było to łatwe. Prawdopodobnie z tego wzięła się moja potrzeba pracy nad sobą, aby móc osiągnąć to co sobie wymarzyłam.
Z perspektywy czasu mogę stwierdzić że już od najmłodszych lat instynktownie wcielałam się w rolę swojego własnego terapeuty. I tak oto “bycie swoim własnym terapeutą” stało się prawie-że “zajęciem na cały etat”. Do tego stopnia, że wybrałam się nawet na studia zaoczne na kierunku “Pedagogika socjalna z terapią społeczną” – wtedy sądziłam że to chodziło o pomaganie innym,6 natomiast teraz postrzegam to jako próbę lepszego zrozumienia samej siebie i znalezienia lepszych narzędzi żeby móc samej sobie pomóc.
Obserwacja jako metoda nauki
Jednym z pierwszych problemów które próbowałam rozgryźć (jeszcze we wczesnym dzieciństwie) była próba wymyślenia jak mogę się pewnych rzeczy nauczyć. W tamtych czasach nie było internetu, Tiktoka, Youtube, Google,7 więc trzeba było zdobywać wiedzę w inny sposób. Z czasem doszłam do wniosku, że spróbuję najpierw wnikliwie obserwować a następnie naśladować zachowania innych. Skoro można się w ten sposób nauczyć gry w tenisa stołowego, to czemu nie rozmawiania z ludźmi lub interakcji z nimi? I w taki sposób, poprzez obserwację i naśladowanie, zaczęłam budować swoją “wiedzę o relacjach”.
W ten sposób stworzyłam sobie unikalną i całkiem pokaźną kolekcję “masek” – potrafię być “duszą towarzystwa” (chociaż na codzień preferuję samotność), umiem być “koleżanką która cierpliwie wysłucha i doradzi” (ponieważ mój chłodny, analityczny umysł dostrzega znacznie więcej rozwiązań i możliwości), w pracy mam maskę osoby sympatycznej i służącej pomocą (jeśli się czymś zajmuję to lubię być w tym dobra a jeśli nie wiem – to się dowiem), itp. itd. Wszystko po to żeby w każdej grupie być w stanie jakkolwiek funkcjonować.
Z perspektywy 43-letniej kobiety zdiagnozowanej dopiero dwa lata temu mogę chyba śmiało stwierdzić, że stało się to moim sposobem “radzenia sobie z relacjami”. Metodą prób i błędów stworzyłam swój “zestaw narzędzi”, dzięki któremu jestem w stanie funkcjonować w społeczeństwie (lepiej lub gorzej). Brutalnie sobie zdaję sprawę z tego że jest on daleki od ideału, ale jest on jedynym sposobem jaki znam i którym potrafię się posługiwać żeby poradzić sobie w stresujących sytuacjach związanych z poznawaniem nowych ludzi.

Ciąg dalszy w następnym wpisie.
- Nigdy nie zapomnę Mitsubishi Pajero które widziałam w 1994 roku – to była “miłość od pierwszego wejrzenia”, i już wtedy wiedziałam że kiedyś będę jeździć swoją terenówką. Później mieliśmy “błotniaka” – Nissana Terrano II, który dzielnie służył nam przez 4 lata i całą budowę. Rust in pieces, Błotniak. 😉 ↩︎
- AuDHD – nieformalny ale funkcjonujący w necie skrót oznaczających osoby autystyczne mające jednocześnie którąś z form ADHD, przeważnie tą z zaburzeniami uwagi ↩︎
- Pisząc “bardzo chorowita” mam na myśli kilkutygodniowe nieobecności po kilka razy w roku, a w ekstremalnym przypadku w przedszkolu w 5-latkach opuściłam z powodu chorób 90% wszystkich dni… ↩︎
- Komentarz Radka: bardzo charakterystyczny przykład na to jak autystycy sami sobie tłumaczą dlaczego są odrzuceni przez grupę. Marta sądziła że to słabe zdrowie jej uniemożliwiło nawiązanie relacji. Ja sądziłem że przez to że za późno trafiłem do przedszkola (bo dopiero jako 6-latek trafiłem do grupy która już dobrze się znała). Takie uzasadnienia przed samymi sobą są sposobem na “racjonalizację” tego odrzucenia przez grupę i próbą sprowadzenia tego do jakiegoś czynnika który rozumiemy (skoro nie rozumiemy faktycznej przyczyny z powodu swojego autyzmu), i z którym w przyszłości możemy “próbować coś zrobić” – co przeważnie i tak jest skazane na porażkę… ↩︎
- Bo jak regularnie długo chorujesz to ciężko jest “być na bieżąco” i wszystko nadrobić. ↩︎
- Zapisując się na studia byłam w trakcie rocznego stażu na warsztatach terapii zajęciowej. ↩︎
- Tak, jestem starsza niż “wujek Google”. Jak Google powstawało w 1998 to ja byłam już w ogólniaku. ↩︎
