Kolejny wpis w ciągu skojarzeń. Poprzedni wpis dotyczył wyrażania uczuć przez psa, ale uświadomiłem sobie że w sumie to nie opisałem jeszcze jak to wygląda u autystyków, więc byłoby na miejscu uzupełnić braki. Bo to jest temat który budzi sporo nieporozumień.
O uczuciach ogólnie
W społeczeństwie krąży totalnie nieprawdziwy mit o tym, że autystycy nie mają uczuć. Że nie odczuwają przywiązania, miłości, że są totalnie egocentryczni – myślą tylko o sobie i o swoim interesie. Nawet sam termin “autyzm” wywodzi się od greckiego słowa “autos”, oznaczającego “samą/samego siebie”, i powszechnie używanego w zlepkach słów jako przedrostek oznaczający że druga część zlepku jest “skierowana ku sobie” (autoanaliza, autokrytyka, autobiografia).1
Pogląd że “wszyscy autystycy nie mają uczuć” jest całkowicie błędny,2 i wywodzi się z faktu że terminem “autyzm” pierwotnie określano tylko najcięższe przypadki, dzieci z którymi prawie wcale nie było kontaktu, które nie mówiły – i przez to ich rodziny i lekarze nie umieli zauważyć żadnych oznak okazywania uczuć. Ale to że osoby z zewnątrz nie umieją zauważyć tych uczuć to nie znaczy że te uczucia nie istnieją. Autystycy tak samo mają uczucia, tak samo przeżywają różne stany emocjonalne, tak samo mogą być smutni lub w euforii, być szczęśliwi lub w depresji, mogą czuć się lubiani lub odrzuceni itp. Niczym się tu nie różnimy, no może poza tym że poczucie odrzucenia zdarza nam się ZNACZNIE częściej niż innym.
Dlaczego w takim razie pokutuje takie przekonanie że autystycy nie mają uczuć? Zwłaszcza wszelkich uczuć skierowanych w kierunku drugiej osoby (bo to właśnie nich chcę pisać w tym wpisie)?
Ano dlatego że my te uczucia wyrażamy “inaczej”, w sposób trochę “niekompatybilny” z osobami neurotypowymi.
5 języków miłości (neurotypowych)
Kilka lat temu trafiły w nasze ręce dwie książki o tytułach “5 języków miłości” i “5 języków miłości dla mężczyzn”. Książki te mówią o tym że praktycznie wszystkie sposoby wyrażania uczuć (rozumianych bardzo szeroko, bo te same reguły dotyczą nie tylko miłości, ale też przyjaźni i innych relacji) wśród ludzi można zaliczyć do jednej z pięciu grup:
- słowa afirmacji (Words of Affirmation) – wyrażanie uczuć poprzez słowa, komplementy, pochwały, wsparcie
- wspólny czas (Quality Time) – wyrażanie uczuć poprzez organizowanie i spędzanie razem czasu na czynnościach które są przyjemne dla drugiej osoby
- podarunki (Receiving Gifts) – dawanie drugiej osobie drobnych upominków które mają być wyrazem pamięci o tej osobie
- drobne przysługi (Acts of Service) – wspieranie drugiej osoby poprzez pomaganie jej na różne sposoby, czy też zrobienie za nią tego czego ona nie lubi robić itp.
- dotyk (Physical Touch) – wszelkie formy fizycznej bliskości, przytulanie, trzymanie się za ręce itp.
Tematem przewodnim tych książek było to że o ile w pewnym stopniu wszyscy wyrażają uczucia używając wszystkich tych metod, to jednak każdy ma jedną główną, najistotniejszą metodę i jedną mniej istotną, a cała reszta jest niejako “poboczna”. We wszelkich związkach ważne jest żeby obie strony rozumiały nawzajem swoje “języki miłości” i nawzajem je używały, bo inaczej będą miały poczucie że nie są kochane.
Mimo używania terminu “języki miłości” to te reguły odnoszą się do w zasadzie wszelkich bliższych relacji, jedyne co się zmienia to “intensywność” okazywanych uczuć.
Moje wnioski z książki
No więc, przeczytałem te książki (a było to jeszcze sporo przed diagnozą), i … trochę nie umiałem się w tym odnaleźć. “5 języków miłości dla mężczyzn” była jeszcze jako-tako zrozumiała, a “5 języków miłości” była dla mnie bardzo ciężkostrawna, tak bardzo opisywane rzeczy “nie trafiały do mnie”, chociaż teoretycznie traktowały o tym samym. Żeby doprecyzować: widziałem że to co jest opisane w książce mniej więcej zgadza się z tym co obserwuję u innych osób. Ale JA do tego nie pasowałem. Marta miała jeszcze większą trudność z określeniem swojego języka, nie pomógł jej nawet zamieszczony na końcu książki test.
Wg tej teorii powinienem wśród tych pięciu języków znaleźć taki który by do mnie przemawiał. Ale żaden mi nie pasował tak abym mógł bez wątpliwości powiedzieć “tak, to jest mój język miłości”.
- Słowa afirmacji, komplementy, pochwały? Nie rozumiem ich, nie umiem ani ich przyjmować ani mówić. Marta podobnie, chociaż sama z siebie wiele lat ćwiczyła i próbowała się tego nauczyć.
- Wspólny czas? Tak, lubię spędzać czas z kimś innym, jeśli robimy coś co mnie też interesuje. Ale spędzać czas z kimś robiąc coś co mnie nie zupełnie nie interesuje? Męczące… Oboje postrzegamy to jako stratę czasu, który moglibyśmy wykorzystać w o wiele ciekawszy lub bardziej produktywny sposób.
- Podarunki? Nigdy nie umiałem ich wybierać ani nigdy nie umiałem się z nich cieszyć jeśli to ja byłem obdarowywany (pisałem o tym szerzej we wpisie Ja, Grinch). Marta co do tego miała bardzo mieszane odczucia, bo jeśli kogoś bardzo lubi to jest skłonna od czasu do czasu (raczej rzadko) tego kogoś czymś obdarować. W takich sytuacjach zawsze stara się “zrobić” a nie “kupić” prezent dla tej osoby, co często jest odbierane “dziwnie”, jakby ludzie nie chcieli otrzymywać prezentów stworzonych specjalnie dla nich, i woleli “masówkę” ze sklepu.
- Drobne przysługi? Tu trochę bliżej, lubię pomagać osobom które lubię, doceniam gdy ktoś mi pomaga – zwłaszcza jeśli ta pomoc jest mi potrzebna. Jednak przykłady “przysług” podawane w książce zupełnie do mnie nie trafiały… Marta tak samo, najlepiej się odnajdywała w tych przysługach, ale mimo to, takie przysługi są dla niej bardzo męczące i kosztują ją zbyt wiele żeby nadawać się na “język miłości”.
- Dotyk, bliskość? – tu też “trochę to czuję”, lubię bliskość z osobami z którymi czuję się komfortowo – ale z pozostałymi osobami to jest stres, niezbyt nadaje się to na mój “język miłości”, który przecież ma służyć też do budowania relacji… U Marty jest jeszcze gorzej, ona zupełnie nie czuje potrzeby bliskości fizycznej w takim kontekście jak opisany w książce.
Nie umiałem identyfikować się z żadnym z tych “języków miłości”, więc przyjąłem te dwa które chociaż częściowo rozumiem – drobne przysługi i dotyk. Podsumowałem sobie to tylko “no tak, widać że jestem inny i czemu się nie dogaduję z ludźmi”. Marta podobnie, przeczytała i też nie umiała znaleźć swoich “języków”, jedynie te przysługi jej wyglądały “jako – tako”.
Wyraźnie tu było widać że do nas ta książka nie trafia, jednak składaliśmy to wtedy na karb tego że “widać książka nie opisuje 100% społeczeństwa, że zdarzają się wyjątki takie jak my”. W pewnym sensie dokładnie tak było, tylko nie wiedzieliśmy że te “wyjątki” mają wspólną cechę – są to osoby w spektrum autyzmu.
A potem trafiliśmy na autystyczną wersję tego tematu – ale o tym w następnym wpisie.
- Nawet określenie “auto” w odniesieniu do pierwszych samochodów pierwotnie miało formę “automobil” i oznaczało “wóz który sam się porusza, bez zaprzęgu konnego”. Zresztą polskie słowo samochód ma identyczny źródłosłów. ↩︎
- Celowo tu dodaję słowo “wszyscy”. Tak, są autystycy nie mający żadnych uczuć. Dokładnie tak samo jak są osoby neurotypowe nie mające żadnych uczuć. Z tego co czytałem proporcja osób pozbawionych uczuć do całości jest mniej więcej taka sama w obu grupach. I dokładnie tak samo nie można generalizować na tej podstawie. ↩︎